piątek, 9 kwietnia 2010

Fábrica de Queso


Fábrica de Queso, originally uploaded by tkrzakala.

Przy okazji naszej wizyty na farmie (poprzednie wideo), odwiedzilismy po drodze fabryke sera wyrabianego o 5 nad ranem. Wizyte ta zawdzieczamy ojcu Cataliny, najbardziej barwnej postaci w calej Rafaeli, zawsze z pomaranczowym beretem na glowie i zielona papuga na ramieniu, ktora pewnego razu wespol z nami pila piwo i jadla solone orzeszki (i mowila !Hola!).

Miejsce, w ktorym znajduje sie fabryka znaja tylko wtajemniczeni. Podobno z 12 tysiecy takich fabryk w prowincji Santa Fe, zaledwie 2 tysiace dalej funkcjonuje. Powod jest prosty. Ser z fabryk nie trafia dalej niz poza wies, w ktorej jest wyrabiany. Z tego powodu wlasciciele fabryk nie czuja obowiazku placenia podatkow za ser, ktory sprzedaja tylko swoim znajomym. Oczywiscie nie podoba sie to lokalnym samorzadom, ktore szukaja nielegalnych fabryk na zdjeciach lotniczych i czym predzej zamykaja.

Kupujemy sztabe sera i jedziemy dalej. Mam nadzieje ze tej fabryki nikt predko nie znajdzie, bo ser byl naprawde smaczny!

czwartek, 8 kwietnia 2010

Un Día en el Campo


Un Día en el Campo, originally uploaded by tkrzakala.

Nie minelo 6 godzin od mojego powrotu z Urugwaju, kiedy moj plecak stal juz spakowany na nastepny wyjazd z Buenos Aires. Razem z przyjaciolmi jechalismy do prowincji Santa Fe, do malego i przytulnego miasteczka o nazwie Rafaela. Miejsca, na temat ktorego nie ma nawet wzmianki w przewodniku LonelyPlanet. Miejsca, w ktorym poza fabryka zaworow samochodowych i kilku mleczarni po prostu nie ma NIC szczegolnego. Czy moze byc cos piekniejszego, kiedy od paru ostatnich dni turistas widoczni byli na kazdym kroku!

Do Rafaeli zaprosila nas Catalina (mistrzyni robienia Mate z poprzedniego wideo) z zamiarem spedzenia wspolnego Semana Santa polaczonego z jej impreza urodzinowa. Zostalismy bardzo cieplo przyjeci przez cala rodzine i spedzilismy naprawde udany czas. Szkoda tylko, ze nie dowiezlismy wszystkich podarunkow z Polski na miejsce, ale ile mozna czekac na autobus o suchym pysku... Skorzystali na tym nasi przyjaciele, czyli kolumbijska kolezanka Sexi Di oraz brazylijski przyjaciel Ro, ktorzy po raz pierwszy skosztowali polskiej wisniowki.

Bedac w tym temacie, na imprezie urodzinowej naszej gospodarzyni pojawila sie na stole butelka (zeby jedna) z napisem Fernet. Alkohol ten, ktorym niegdys leczono cholere, nie pozostawia ani cienia kaca na drugi dzien, pomimo tego ze jest mocniejszy od wodki. Jak sie mozna domyslic, taka reklama doprowadzic nas mogla do tylko jednego stanu w nasza pierwsza noc w Rafaeli.

Zabawe skonczylismy o 4 nad ranem zeby juz o 5 wsiasc w rozpadajacego sie pick-upa i ruszyc na farme, ktorej wlascicielem jest ojciec Cataliny. Wsrod glownych atrakcji bylo podziwianie wschodu slonca oraz jazda na tutejszych wierzchowcach. Na koniec wszyscy posililismy sie argentynskim asado (jak sie pozniej dowiedzialem, z krow sciagnietych tu w latach 80. z... Aberdeenshire). Tak wiec po zjedzeniu przechrzczonych Angusow, ktore smakowaly dokladnie tak jak wygladaja na filmie powyzej, odplynelismy przy muzyce miejscowego mariachi.

niedziela, 4 kwietnia 2010

Jak przygotowac Mate?


Preparing Mate, originally uploaded by tkrzakala.

Bedac w Montevideo czy Colonii, nie sposob bylo nie zauwazyc narodowego symbolu wszystkich urugwajczykow, czyli Mate. Pite na kazdym kroku przez prawie kazdego, ziola Mate budza codziennie do zycia caly Urugwaj, zastepujac tradycyjny kubek z kawa i papierosem. Ja tez nie moglem zostac obojetny, i postanowilem kupic zestaw do Mate (kubek z dyni i bombille) zeby moc przysiasc sie do miejscowych i przesiorbac z nimi leniwie pol dnia. Okazalo sie jednak, ze to wcale nie taka prosta sprawa przygotowac sobie kubek do Mate, a pozniej odpowiednio je (znaczy ziola) zaparzyc.

Dzieki uprzejmosci Cataliny, mojej wspanialej kolezanki, udalo mi sie nagrac film instruktazowy ktory powinien kazdemu zainteresowanemu pomoc w zrobieniu sobie prawdziwego Yerba Mate.

Caly film znajduje sie pod linkiem: http://www.youtube.com/watch?v=ucOKexgSVjE

Montevideo


Montevideo, originally uploaded by tkrzakala.

Montevideo, niczym prawdziwa femme fatale, najpierw Cie zauroczy, a kiedy juz zupelnie stracisz dla niej glowe, porzuci i wykorzysta przynoszac porazke i zgube. Tak bylo prawie ze mna, ale niech bedzie po kolei.

Nie minela nawet godzina w stolicy Urugwaju, a juz wiedzialem ze chce tam zostac na zawsze. Choc na pierwszy rzut oka miasto przypomina Buenos Aires, to szybko mozna zauwazyc ze Montevideo jest jak najbardziej do ogarniecia (w przeciwienstwie do BA). Wystarczajaco nieduze, zeby przejsc je na piechote, wystarczajaco duze na dobra impreze. Wiekszosc budynkow, dzis juz rozpadajacych sie, pochodzi z epoki tak zwanego 'beef boom' kiedy to swiat po raz pierwszy zasmakowal w urugwajskiej wolowinie (wszystko dzieki pierwszym statkom lodowkom).

Po dotarciu do hostelu Montevideo (ze wspanialym kolonialnym wnetrzem i internetem za darmo), postanowilem wypozyczyc rower i objechac wybrzeze slynace z piaszczystych plaz, na ktorych montevideanos spedzaja dlugie weekendowe popoludnia. Po dwoch godzinach pedalowania przerwa na zimna cerveza i dalej, zlapac jak najwiecej z atmosfery starego miasta jeszcze przed zapadnieciem zmroku.

Niedaleko od Plaza Independencia, w sercu Ciudad Vieja, znajduje sie Teatro Solis, po ktorym oprowadza mnie miejscowa studentka. Camilla ma zamiar wyjechac za rok do Buenos Aires, i rozpoczac prace w Teatro Colon, ktory stanowi poludniowo-amerykanska odpowiedz na Broadway. Nalezy jednak pamietac, ze Camilla jest wyjatkiem wsrod mlodych ludzi z Montevideo, ktorzy dumni sa ze swojego miasta i nie zamierzaja wyjezdzac do rywala zza zatoki.

Wracajac z krotkiej, nieco awangrdowej inscenizacji Edypa, trafiam na Matiasa (drugiego juz Brazylijczyka) poznanego wczesniej w hostelu. Od razu kieruje mnie do mauzoleum Artigasa (nastepna ikona wyzwolenia spod Hiszpanow), gdzie dwoch straznikow nieustannie strzeze zwlok bohatera narodu. Wieczor zbliza sie duzymi krokami, a mi zostalo jeszcze jedno miejsce, ktorego bedac w Montevideo nie mozna przegapic.

Mercado del Puerto, plac znajdujacy sie w dzielnicy portowej, pelen jest tak zwanych parrillas serwujacych rozslawione steki, tak duze ze wrecz uwazane przez niektorych za nieprzyzwoite. I znowu wszystko sie zgadza. Choc dostaje polmetrowy kawal miesa, ktory kosztuje mnie dwa noclegi w hostelu i ktorego nie jestem w stanie sam dokonczyc, nie zaluje ze tu przyszedlem. Kelner czestuje mnie miejscowym winem Medio y Medio (nie piles, nie byles) na koszt szefa kuchni, a samo mieso (przyprawione tylko sola i niczym wiecej) jest wysmienite. Mowi sie, ze przez zoladek do serca. Montevideo, zostan ze mna na zawsze i rob mi takie steki codziennie.

Czas sie zbierac, place rachunek i wychodze. Kelner dogania mnie w drzwiach i pyta, czy ma zamowic taxitas. Ale po co mi taxitas, mysle na glos, sam tu przyszedlem to i sam wroce, droge znam doskonale. Taxitas nie? Napewno? W takim razie idz tamtedy, bedzie bezpieczniej. Ale jak to tamtedy, pytam kelnerzyny, przeciez tam jest zupelnie ciemno, a tutaj mam piekna oswietlona droge az po sam koniec. To twoj wybor, odpowiada, ale ja na twoim miejscu poszedlbym tamtedy. Z aparatem przewieszonym przez ramie, w koszulce dobitnie podkreslajacej moje bocianie muskuly, postanawiam nie kusic losu i niesmialo zapuscic sie w mroczna otchlan portowych alejek.

Po chwili nie ma juz latarni ani sklepow z modna odzieza. Nie ma nic, poza sylwetkami ludzi wygladajacych z bram i okien. Czy to psychoza wywolana przez kelnera, czy naprawde widze mroczne postacie idace w moim kierunku. Zrywam sie do biegu, po chwili trafiajac na taksowke, ktora spadla mi z nieba. Wsiadam i rzucam adresem, kierowca rusza z miejsca. Co tutaj robie o tej porze? Wlasciwie sam nie wiem. Nigdy nie chodz tu po zmroku glupi gringo, mucho peligroso! Dojezdzamy do hostelu, kierowca patrzy na licznik, siega po tabelke z godzinami, to bedzie 53 pesos (8 zloty). Wrazenia ze spaceru, bezcenne.

I tak do Ciebie wroce, Montevideo. Napijemy sie wspolnego Mate i wspomnimy po cichu nasz jednodniowy romans, ktory prawie nas nie zgubil.

Colonia del Sacramento


Colonia del Sacramento, originally uploaded by tkrzakala.

Nastepnego dnia po zobaczeniu La Plata nadszedl czas na dlugo oczekiwana wyprawe do Urugwaju. Bilety kupilem tydzien wczesniej, zeby zaoszczedzic na kosztach (i tak sie nie udalo) a na caly pobyt dalem sobie cale 3 dni z zamiarem zobaczenia Colonia del Sacramento i Montevideo.

Przeprawa na druga strone Rio de la Plata minela dosc szybko i sprawnie. Poznalem (a raczej to on mnie poznal) Brazylijczyka Diego, z ktorym mialem bardzo ciekawa konwersacje (jak zreszta mozna sie domyslic z mojego poziomu hiszpanskiego). Diego polecil mi hostel w Colonii, w ktorym juz raz nocowal, a sam pojechal dalej do Montevideo. Hostel Colonial, dokladnie w polowie drogi miedzy portem a starym miastem, stal sie moja baza wypadowa na czas pobytu w Urugwaju.

Po wzieciu zimnego prysznica ruszylem na bezlitosnie rozgrzane od slonca brukowane ulice! Z przewodnika dowiedzialem sie, ze Colonia del Sacramento jest malym portowym miasteczkiem z klimatem i hordami turystow z calego swiata. Wszystko zaczelo sie zgadzac. Na szczescie zycie tutaj z jakiegos nieznanego powodu zwalnia samoczynnie, stare i zniszczone samochody nigdzie sie nie spiesza, ludzie siedza godzinami w kafejkach i restauracjach, z ktorych leniwie wyplywa muzyka grana przez lokalnych artystow.

Moim ulubionym miejscem w Colonii stal sie stary drewniany port, ktory kiedys sluzyl Portugalczykom do szmuglowania towarow do Buenos Aires. Byla to konkurencja dla Hiszpanow, ktorzy nieco wczesniej zalozyli Montevideo. Pozostalosci z tamtych czasow ciagna sie przez cale stare miasto, gdzie dobrym przykladem jest Iglesia Martiz, najstarszy kosciol w Urugwaju z biala fasada i ascetycznym wnetrzem, prawie zywcem sciagniety z indyjskiego (kiedys portugalskiego) Goa.

Colonia nie jest miejscem dla samotnego wedrowca. Mnostwo tu rodzin z dziecmi, zakochanych par trwajacych w milosnym uscisku na lawkach i hipisow z dredami plecacych naszyjniki. Spokojna atmosfera tego uroczego miejsca uspila wszystkie moje zmysly, co moglo miec dosc powazne konsekwencje w Montevideo, gdzie pojechalem nastepnego dnia rano.

La Plata


La Plata, originally uploaded by tkrzakala.

Nie tak wyobrazalem sobie swoj pierwszy dzien w Argentynie. Teraz swiadomie moge powiedziec, ze lepiej zaczac sie nie dalo. Ledwo wyladowalem w BA o 20, a juz o 7 rano zbieralem sie na godzinny autobus do La Plata. Stalo sie tak za namowa moich AIESECowych znajomych (Marek, Lupe i inni), ktorzy w tym wlasnie dniu mieli tam swoje spotkanie. Nawet nie zdazylem rzucic okiem na przewodnik, jedyne co mialem to mapa kupiona w kiosku ktora, jak sie pozniej okazalo, uratowala mi dobrych pare cennych godzin.

Tak wiec rozpoczalem swoj powolny spacer starannie zaplanowanymi ulicami La Platy, miasta zaprojektowanego na ksztalt kwadratu, ktorego kregoslup stanowia dwie rownolegle ulice przecinajace glowne miejscowe atrakcje (stad przydomek La Ciudad de las Diagonales). Po drodze mijam popiersie Bolivara, czlowieka ktory wyswobodzil Ameryke Poludniowa spod reki Hiszpanow. Miasto pelne jest symboli, poniewaz od dziewietnastego wieku pelni role stolicy calej prowincji Buenos Aires.

Popoludnie spedzam w cieniu ogromnej katedry budowanej przez 115 lat i skonczonej dopiero niedawno, zeby na koniec dojsc do miejscowego zoo, w ktorym nareszcie moge zobaczyc guanaco i kondory, tak dobrze znane z opowiesci Tony'ego Halika. Choc guanaco sa podobno bardzo smaczne, zostawiam je w spokoju i zbieram sie na autobus, zeby zdazyc na lodke na drugi dzien do Urugwaju.